poniedziałek, 19 sierpnia 2013

1.

W zakładce "o mnie" już chyba każdy przeczytał o czym będę tu pisać. Nie będę się powtarzać. Nie zamierzam pisać tego bloga codziennie (choć może będę miała taką potrzebę?), więc każdy nowy post będzie miał kolejny numerek. Łatwiej mi będzie samej się chyba połapać. 
Dużo przeklinam i także tu nie zamierzam się ograniczać. Uważam większość lekarzy za bandę konowałów (jeśli jesteś lekarzem-nie czytaj), choć obecnie mam dobrego neurologa. Piszę dla siebie, zamierzam tutaj także wrzucać sobie różne "ciekawostki" na temat mojej choroby, bo czasami coś znajdę w internecie i później mi to gdzieś znika. 

No dobrze. Czas wrócić do początku. Dokładnie go pamiętam. Swój pierwszy atak. Był równiutko 2 lata temu - w sierpniu. Oczywiście nie miałam bladego pojęcia, że to atak padaczki (nikt w rodzinie nie choruje, nie miałam żadnego wypadku, urazu głowy, itd). Po prostu COŚ mi się stało w głowie. Stop klatka? Trwała 1 sekundę, może nawet mniej. Ale prowadziłam akurat samochód z całą swoją rodziną i wpadłam w taką panikę, że myślałam, ze nas zabiję (dzięki Bogu mąż zachował zimną krew). Panika była zupełnie niezależna ode mnie, to mój organizm tak zareagował na to co się stało. Udało mi się zjechać na pobocze, wysiadłam z auta, było mi słabo, serce się kołatało. Po chwili minęło. Zamieniliśmy się z mężem miejscami, on prowadził i zapomniałam o całej sprawie. Nie na długo. Od tamtej pory to COŚ w głowie, działo mi się coraz częściej! Nadal to bagatelizowałam (a ja naprawdę jestem raczej hipochondrykiem niż kimś, kto olewa swoje zdrowie, bo przecież choruję na 2 choroby autoimmunologiczne), ale kiedy w październiku miałam taki "strzał" - też go doskonale pamiętam - stałam w kuchni, patrzyłam w tv a moja "stop klatka" zrobiła całą serię - widzę tv - nie widzę - widzę - nie widzę, itd. Kilkanaście razy. Noooo doigrałam się. Ale też skłoniło mnie to na wizytę u lekarza w trybie natychmiastowym. Rodzinnego oczywiście, bo ponieważ to działo się w mojej głowie, nadal nawet przez ułamek sekundy nie wpadłam na to, ze może ogólnie to COŚ z głową mi się dzieje. Za to lekarz rodzinna już wiedziała-wręczyła skierowanie do neurologa. Wtedy wystraszyłam się nie na żarty - oczywiście nie czekałam 8 mcy (!!!) na wizytę (ale zapisałam się, niech kolejka leci, a co!), tylko poszłam prywatnie. 
Pani bardzo miła, pitu pitu, opowiedziałam co i jak, że coś a'la "stop klatka" w mojej głowie, trwa ułamek sekundy, nie upadam, nie tracę przytomności, ale CZUJĘ że COŚ jest nie tak. No dobrze, na początek nic, trzeba rezonans główki robić no i podstawa - eeg. Zapisuję się na rezonans (chuj tam 750 zł, przecież sramy kasą!), na eeg od razu idę - 80 zł to nic w porównaniu z MR. Odbieram wynik, czytam jakieś bla, bla, bla i dopiero jak dochodzę do wniosków, czuję, że ryczę, a kurwa bardzo nie chcę, bo lezę przez szpital, każdy się gapi. W końcu myślę sobie, że chuj mnie to obchodzi bo zdaje się, że MAM PADACZKĘ! Kurwa, fakenszit, no jak to??!! Zapis eeg budzi podejrzenie o dyskretne zmiany napadowe w odprowadzeniach czołowo - skroniowych. 
Nie wiele osób to niestety wie (jestem już specjalista neurolog jak ja Cię pierdolę), że padaczkę jest bardzo trudno zdiagnozować. Bo człowiek może mieć prawidłowe eeg i mieć padaczkę. Trzeba "nakryć" jebany napad w trakcie badania. A ten łaskawie nie musi wtedy wystąpić. U mnie wystąpił. Och dzięki łaskawco!

MR wychodzi dobrze, uffff. Diagnoza - padaczka idiopatyczna. Znaczy, nie wiadomo skąd. Wiadomo, u mnie zawsze wszystko najdziwniejsze z najdziwniejszych musi być. Przywykłam. Zwykła grypa mnie zabija, zęby dziwnie rosną, itd. Wszystko inaczej niż u innych. 

Wracając do tematu przewodniego - dostaję depakine chrono, w dawkach nie pamiętam jakich. W każdym razie dobijałam do dawki 500-0-600. I tak biorę sobie do dziś. 

Zmiana następuje po 8 miesiącach, kiedy idę do lekarza na NFZ (doczekałam się wizyty!). Trafiam na fajową Panią dr. I tak sobie razem egzystujemy do dziś dnia. Martwi się o mnie, troszczy, słucha, nie traktuje jak debila. Zostawia leczenie jak wcześniej miałam ustalone, bo ono działa, dobrze się czuję po depakinie. Tak sobie to trwa przez rok. Aż mój organizm postanowił kolejny raz niemile mnie zaskoczyć.
Ale o tym w następnym wpisie. Bo nie wiem czy sama kiedyś przez niego przebrnę. Ale cóż- początki są najtrudniejsze. Teraz już powinno być z górki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz