sobota, 24 sierpnia 2013

6.

Godzinę, 2 po wzięciu neurotopu mam palpitację serca, dreszcze (pomimo 27 stopni na dworze) nie mam siły wydobyć z siebie słowa. Nie wiem czy ktoś jest w stanie to sobie wyobrazić - niemożność wypowiadania słów. staram się tak sobie organizować czas i branie tabletki, żebym miała ten czas "wolny" czyli mogła gnić spokojnie w domu i dogorywać. Na razie się udaje.

Żeby ułatwić sobie życie z padaczką, postanowiliśmy (?) się przeprowadzić bliżej szkoły Starszaka. Jak zwykle, mój mąż nie przytknął do tego ręki. Znalazłam mieszkanie, wpłaciłam połowę kaucji, itd. Mieliśmy się przeprowadzać. Ale po pierwsze moi rodzice, którzy mieli zamieszkać w naszym mieszkaniu nawalili, po drugie mając przed sobą wizję życia zombi, uznałam, ze chyba rozsądniej będzie jeśli zostanę tu gdzie jestem. Tu mam cudownych sąsiadów (konkretnie sąsiadkę), którzy zawsze mi pomogą. Nie raz niemalże uratowali mi życie w różnych aspektach (typu pożycz jajko, szklankę mąki, ale też zakupów kiedy byłam chora 2 tygodnie i nikt inny nie miał zamiaru łaskawie zapytać czy mam co jeść). W nowym miejscu też byliby sąsiedzi. Ale musiałoby upłynąć trochę czasu zanim bym się z nimi zintegrowała. Poza tym, mogliby się okazać po prostu niefajni.
W tym czasie nasi sąsiedzi zaproponowali, ze mogą wozić starszaka do szkoły. Za stosowną opłatą. Biorąc pod uwagę fakt, ze musielibyśmy utrzymywać 2 mieszkania i byłabym totalnie sama, rozsądniej będzie zostać tu.
I tak też się stało. Obiecałam też mężowi, ze nie będę kombinować ze sprzedażą tego mieszkania. Chociaż go nie cierpię. Tak jak i tego miasta. Żyję na przekór sobie, mając poczucie, ze to nie moje miejsce na ziemi, że tu jest chujowo. I tak skończyło się awanturą. Bo okazało się, że podpisałam umowę z 2 miesięcznym okresem wypowiedzenia. Zrobiłam to, nie ma co ukrywać. Ale to jest kolejny dowód na to, że mam problem z koncentracją. Z logicznym myśleniem. Skupieniem się. A musiałam to wszystko załatwiać SAMA. I stało się, mleko się rozlało. Mąż obrażony, wkurwiony, Ja rozpaczająca, bo wiem przecież że zawaliłam. Ale przecież nie chciałam. Musiałam radzić sobie sama i taki oto efekt. Który potwierdza regułę, ze obecnie nie najlepiej ze mną. Potrzebuję pomocy i wsparcia. A do chuja  nikt się nie pali do pomocy. No bo przecież nie jestem chora. Nikt nie widzi moich ataków. Nie wieszam się na długo. Nikt nie miał okazji tego zaobserwować. Ale to przecież nie moja wina.
Nikt nie wie, jak bardzo boję się każdego dnia rano jak wstaję, czy nic się nie wydarzy. Czy nie zrobię nic głupiego, niebezpiecznego, na co nie będę miała wpływu. To jakaś paranoja!

Dziś miałam koszmarny sen. Oznacza rzekomo, zmiany w moim życiu, początek czegoś nowego, niby pozytywnego. W gąszczu wszystkich ostatnich wydarzeń nie przewiduję takiej opcji. Co by to niby miało być? Wygrana w totka? Nie gram w totolotka....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz