- Mąż:
Nie wiem. To typ, który mało mówi o swoich uczuciach. Ja mu ględzę na okrągło, do znudzenia, a on i tak nie rozumie. To jedna kwestia. Bo druga to ta, że sam o sobie nic nie mówi. Czasem zaliczy jakąś "wpadkę" i coś bąknie, że jemu też nie jest łatwo. Nooo z pewnością nie. Ale jest niekonsekwentny. Bo raz mówi, że rozumie, że nie mogę jeździć autem, że nie mogę tego czy tamtego. Że rozumie, ze się boję. Ale kiedy on chce, żebyśmy całą noc albo chociaż pół spędzili w łóżku na ostrym seksie, czy choćby ze znajomymi, to nagle zapomina, ze mi to nie służy. Bo ja MUSZĘ się wysypiać. I żeby było jasne - po tej nieprzespanej nocy on nie wstanie do dzieci, co to, to nie. Ale jak ja chcę żyć normalnie, jak zdrowy człowiek, to on ma milion obaw - bo się boi, bo nie jestem zdrowa, bo nagle jak nie po jego myśli, tylko po mojej to okazuje się, ze najlepiej by było, gdybym siedziała w domu i nawet na moment nie wychodziła. Bo przecież jestem chora. To chyba tyle po krótce.
- Dzieci:
- Matka:
- Ojciec:
- Siostra:
- Teściowa , rodzeństwo mojego męża:
Czy ktoś mnie zawiódł? Wszyscy.
- Najmniej rodzina męża. Po nich spodziewałam się dokładnie tego, co zaprezentowali.
- Moja matka? Nigdy nie łączyła nas szczególna więź. I nawet w obliczu takiej choroby nic się nie zmieniło.
- Ojciec? Najbardziej. Nie tego się po nim spodziewałam. To on jest i był mi najbliższą osobą w tej Naszej popieprzonej rodzince. Ale kiedy rzuca że on się NIE CHWALI każdemu że ja mam padaczkę to mam ochotę zdzielić go w pusty łeb! Wstydzi się! Kurwa mnie, swojej córki?! A co to za wstyd, choroba jak każda inna!
- Mąż? To trzecia choroba na którą zachorowałam będąc jego żoną. Nigdy nie był dla mnie oparciem takim, jakbym to sobie wymarzyła. Zawiodłam się, nie pierwszy raz. Zawsze milczy, zawsze udaje, ze nic się nie stało. Zawsze żyjemy "po staremu". To tak jak w opowieści o wielkim słoniu*. Wiemy oboje, ze ten słoń nas miażdży, ale mój mąż milczy, skutecznie go omija. Skutecznie dla siebie. Podejrzewam, ze albo w końcu kopnie mnie w tyłek albo nauczy się i stanie na wysokości zadania i będzie ze mną. Konsekwentnie.
- Siostra? Tak jak rodzina męża. Nie spodziewałam się po niej za wiele. Nigdy nie byłyśmy "za sobą". Nie nauczyli nas tego w domu. Faworyzowanie jej przez moją matkę, skutecznie doprowadziło do po prostu grzecznościowego tolerowania się.
*"Słoń w pokoju" to wiersz Terry Kettering, odnosi się głównie do śmierci, do tragedii. Ale czy zetknięcie się z ciężką chorobą nie jest tragedią?
W pokoju jest słoń.
Jest ogromny, pękaty.
Rozmawiamy o wszystkim innym – tylko nie o słoniu w pokoju. Trudno się obok niego przecisnąć.
Mimo to przeciskamy się rzucając „Jak się masz” i „Wszystko w porządku”…
I tysiąc innych banalnych pogawędek.
Rozmawiamy o pogodzie.
Rozmawiamy o szkole.
W pokoju jest słoń.
Wszyscy wiemy, że tam jest.
Jest ciągle w naszych myślach.
Bo widzisz, dla Mnie to jest bardzo duży słoń.
Ale nie rozmawiamy o słoniu w pokoju.
Zostawiasz mnie samą...
W pokoju ze słoniem...
Oczywiście wiersz w oryginale brzmi inaczej. Ale to jest MÓJ SŁOŃ. I to chyba wystarczy jako podsumowanie tego, jak w tej sytuacji odnalazła się moja rodzina...
Wiersz o słoniu jest dość ciekawy. Podczepiłam sens wiersza pod krzywdę dziecka którego nikt nie widzi i nie słyszy. POZDRAWIAM.
OdpowiedzUsuńW wielu sytuacjach ten wiersz 'pasuje". Zawsze wtedy, kiedy UDAJEMY, ze wszystko jest dobrze. pozdrawiam :)
Usuń